Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.
Rachela. Mama śpi.
Anna. Rzeczywiście?
Rachela. Muszę zawołać Eliasza. Muszę mu to powiedzieć! (Wybiega).
Anna. Śpi jak dziecko. O mój Boże. (Uklęka).
(Słychać grzmot przeciągły, silny, coraz silniejszy; wzmaga się straszliwie. Z dworu dochodzą krzyki. Dom drży w posadach. Grzmot wzrasta).
Rachela (za drzwiami). Góra spada (wpada krzycząc). Góra obsuwa się na kościół! Na nas! Wprost na kościół! Na nas! Na ojca! na nas! toczy się, toczy — jak ciemno — Oh! (przykuca do ziemi i kryje twarz w dłoniach).
Eliasz (za drzwiami). Ojcze! — Ojcze! — Oh!
Anna (przechyla się przez łóżko siostry). Już nadchodzi: Już, już nadchodzi!
(Hak dochodzi do punktu najwyższego. Potem zmniejsza się stopniowo. W miarę tego słychać coraz wyraźniej głos dzwonka).
Anna (zrywając się). Dzwoni! Żyje!
Rachela. Żyje!
Eliasz (z zewnątrz). Ojciec żyje. (Bliżej). Kościół stoi (wchodzi) kościół stoi, ojciec żyje. Tuż nad kościołem cała lawina poszła nieco w bok, — zwróciła się na lewo. On żyje i dzwoni, o Boże! (Rzuca się na łóżko matki).
Rachela. Eliasz! — Mama? —
Anna. Śpi.
Eliasz (zrywając się). Śpi?
Rachela. Tak, śpi — (słychać ciągle dzwonienie).
Anna. Całkiem spokojnie.
Koniec aktu I-go.