Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/302

Ta strona została uwierzytelniona.

nasuć weń jakiego »ziarna«, bo też »ta dzieciska czekają, czekają... A przykrzy się im przykrzy!...





II.

Wyszedłem rankiem z chaty mej pod lasem i począłem schodzić na dół wąską ścieżyną wśród zieleniącego się po ugorach owsa. Byłem już za potokiem, kiedy usłyszałem poza sobą suche, astmiczne chrząkanie i równocześnie dobiegł uszu mych przytłumiony, chrapliwy głos:
— Zaczkajcie panie to się nam pudzie raźni...
Stanąłem. Niski chuderlawy chłopina spuszczał się wolno z uboczy, koło rozsianych gęsto jałowców, podpierając się zakrzywionym kośturem.
— Niech będzie pochwalony! — zawołał już z bliska.
— Na wieki. Dusi was?
— A dusi, zawzięta psiamać krzypota...
I nogi was bolą?
— A bolą — odparł, dysząc ciężko. — Dusznota się na mnie zawziena i dusi, a tu wicie i w nogi wlazło. Bieda ci wicie, jak chyci człeka chorość na oba końce...
— Radzicie co?
— Coby! Nic nie radze. Nalepsza rada byłaby, żebyć co zjadł tłustego. A tu nima, bo skąd? Je się tę kukurzycę i je z dnia na dzień... Trzeba cosi do tego. Bo wicie przy jednej spyrce i kot zdechnie... Przyje się do znaku. A tu nimas nikany, znikąd, nic...
— Taka u was bieda?
— Bieda, biedka nasza kochana! — zaśmiał się smutno. — Idę ta ku kościołu. Mają pono dawać kukurzycę darmo, to się może i mnie co dostanie.
Uśmiechał się wciąż. Spoglądałem na niego, pełen przykrego zdziwienia.