Gdy podniósł głowę, dostrzegłem nagle dziwne podobieństwo jego oczu z bańkami świetlistemi, tworzącemi się na bijącem źródle.
— Ale, ale napijcie się te wody — prosił, — ni mam co inszego... Ja wam padam — dodał poważniej, — że ta woda ma dwojakie dobro... Jak wto pojedzony, to budzi większy hapetyt — jak zaś kto głodny, to mu się jeść odniechce... tego pierwszego, toch jeszcze nie próbował... drugie za to próbuję codzień.
— To wasza planeta...
— Nie tu ona siedzi — zamruczał. — Nie tu... ka ja pudę, tam ona ze raną... Pódź, Burek! pódź! Ostańcie zdrowi.
Powlókł się w górę do wrębu. Pies niecierpliwy wyprzedził go i wpadł w wysoką trawę szukać jakiego pożywienia. A ja długo siedziałem przy źródle, medytując nad »płanetami« tych ludzi...