Nr. 11.
A żar nocy w wyczerpań pogrążał omdlenie...
Wokoło gwiazd się błędnych roziskrzało tchnienie
I fosfory swych oczu od nas pożyczały.
Do lotu się zwichrzyły burzy skrzydła krwawe
I parne deszczu krople jakby strugi łzawe
Z czarnego się lubieżnie nieba posypały...
Śniłem ogród pierwotny, gdzie dusz szereg gości,
W płaszczu białej Sromoty rwąc złote konicze,
Gdzie wiatr w pluszów owija przemiękie słodycze
Srebrne kwiaty o dziewic strzelistej smukłości.
W cieniu jezior, w przejrzystych liści obramieniu
Mistyczni Oblubieńcy cichym płyną krokiem —
Wokół wszystko jest światłem — weselem — obłokiem —
Runa jagniąt się bielą w traw słonecznym cieniu...
Miłość święta bezgrzeszna, wolna żądzy szału
Pije z głębi ust czary ekstazę pomału.
Śnie pożądań w niebiańskiej wykąpany woni!...
I dziewiczy tam stałem w ziół przewonnych pęku
Z harfą białych kantylen rozdźwięczoną w ręku,
Rozśpiewaną w mej smukłej archanielskiej dłoni!