Pod groblą, śród wioszczyny,
Której szlak otaczają dziwne plątaniny
Krzywych linii ku morskiej głębinie szumiącej,
Siwy powroźnik jasnowidzący —
U drogi — chodząc wstecz a wstecz,
Mądrze układa, przesuwając dłoń
Dalekich nici wir, co precz
W nieskończoność precz — sunie się doń
Tam,
Gdy skwarny wieczór mrze u morskich tam —
Słychać jeszcze zgrzyt kół:
Ktoś niewidzialny na górę i w dół
W tajemniczych porusza je rękach,
Gdy równolegle na czółenkach,
Co w odległości toczą się jednakiej —
Od kresu po kres drogi — niezmiennemi szlaki
Wciąż wiją się konopie — niby długi wąż —
W dzień i w noc — nieustannie — wciąż, a wciąż, — a wciąż.
Słabą lecz zwinną jeszcze ręką nić mota
Starzec, trwożny że zgasi owę trochę złota,
Co w trud mu wlewa słońca promień zachodzący.
I tak wzdłuż domów i murów
Siwy powroźnik jasnowidzący
Przyciąga widnokręgi — rzekłbyś mocą sznurów,
Oto są widnokręgi — oto są ich zdroje,
Żale — wściekłości — nienawiści — boje.
Łzy milczenia — krzyku łzy,
Widnokręgi przeszłych dni,
Pogodne i rozwichrzone,
Przeszłości dzieje wskrzeszone.
Niegdyś — było to życie błędne, lunatyczne,
Płynące śród wieczorów i rautów świetlanych
Gdy boża dłoń do krajów wiodła obiecanych
Swój lud, paląc mu ognie w ciemności magiczne.
Niegdyś — było to życie, wieczną burzą wzdęte
I dziko zawieszone u kopyt rumaków,
Niespodziane i pełne błyskawicznych znaków
I w ogromne przestwory — ogromnie napięte!