Niegdyś — było to życie mistyczne, ogniste.
Biały krzyż na niebiosach, krzyż piekeł czerwony,
Każdy swojem żelazem szedł opromieniony —
Przez krew — w swoje zwycięskie niebo płomieniste!
Niegdyś — było to życie spienione. Szalała
Krew ludzka. Dyszał zbrodnią świat. Huczały dzwony.
Krwawo z potępiającym walczył potępiony —
I śmierć im lśniła w dali szalona, wspaniała!
Śród lnianych pól i łoziny
Śród nieruchomej drożyny —
Wzdłuż domów i murów
Siwy powroźnik jasnowidzący
Z głębi wieczoru, zagadnienia nęcącej,
Przyciąga widnokręgi — rzekłbyś mocą sznurów.
Oto są widnokręgi — oto są ich zdroje:
Praca, wiedza, zapał, boje.
Widnokręgi niknących pozorów,
A w zwierciadle ich wieczorów
Żałobne teraźniejszej doby niepokoje:
Oto — nagromadzenie ogniów tęczy żywej
W których mędrcy związani w olbrzymi wysiłek
Nie chcą bóstw, aby podnieść ten nicości pyłek,
Dokąd wiedzy człowieczej dopłyną porywy.
Oto izba, gdzie myśl swe twierdzenie podsyca
Matematycznie ważąc liczbę elementów:
Że tylko pusty eter treścią firmamentów
I że z retort nam błyśnie śmierci tajemnica.
Oto — dymna fabryka; materya niemocna
Tocząc się — drga stężona — krwawa śród pieczary,
Gdzie w trudach się formują nowożytne czary,
W których zamiera przestrzeń, czas i ciemność nocna.
Oto dziś — patrz! — zmęczonej gmach architektury
Pod ciężarem stuletniej pracy swej ugięty,
Z którego płyną groźne krzyki i lamenty
Wyzywające przygód piorunowe chmury.