Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/13

Ta strona została przepisana.
ALBATROS.


Jak potępieniec, przywalony górą,
Ocean wyje i w mękach się ciska,
Na pierś mu legły ogromne chmurzyska —
On siny, krwawy błyskawic purpurą
Z wrogiem się chwycił — i zlał w jedno ciało:
Pioruny biły, a morze kąsało.

W dali coś świeci — jak żagiel bieleje,
Dwa skrzydła mocne pasują się z burzą —
Leci albatros w gromy i zawieje,
Te ryczą, świszczą i zgubę mu wróżą.
Lot ptaka cięży, wolnieje wciąż w biegu,
Już mokrą pianą nań ocean dysze —
Niema gdzie spocząć! niema nigdzie brzegu!
Ha, dojrzał skały — doleciał w zacisze...

Burza minęła. Palmy się kołyszą,
A złote gwiazdy w głębinach migocą:
Niebo i morze, ukojone ciszą
Tulą się senne... Wtem skrzydła trzepocą,
Albatros leci — szumią za nim prądy,
Nowe go wichry ciągną, nowe lądy.

T. Miciński.