głowie chusteczki świeciły oczy błękitne i usta rozkoszą wezbrane. Prostym noskiem łapała gorące powietrze i wyprostowana jak topola, szła żywo, raźnie, że aż się dusza Jędrka do niej rwała. Patrzał za nią i powtarzał w duchu:
— Moja! nie dziś, to jutro, ale zawdy moja! Nie oddam jej nikomu, choćby to był sam dyabeł z piekła, abo pa — nicz...
Zawrzało w nim. »Panicz!« — dłoń zacisnął, serce mu tak zaczęło bić, że zaciśniętą rękę położył na sercu.
— Panicz! Boże ulituj się nade mną i nad nim!...
Wikta się odwróciła.
— Jeszcze nie dzwonią na podniesienie, a ty już pięścią tłuczesz piersi — zawołała.
— Ze strachu, bo mnie złe myśli opętały, prosiłem Pana Boga, żeby odleciały.
— Jakie?...
— Ty wiesz jakie!...
Wikta zamilkła, przyspieszając kroku. I jej serce zaczęło bić gwałtownie, strach tamował oddech. Zna ona te myśli, tylko nie wiedziała o ich wielkiej złości, a teraz bała się okrutnie.
Na krzyżowych drogach spotkały ją rówieśnice, otoczyły, śmiały się do niej. I ona
Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/19
Ta strona została przepisana.