się śmiała — chociaż jej serce dygotało ze strachu.
— Jędruś cię nie opuszcza, zawdy z tobą — mówiły z żalem i odcieniem zazdrości.
— A łazi ci za mną jak ten pies, że go nie odgonisz...
— Ej Wiktuś, nie obrażaj Pana Boga; chłopak samowity, mocny jak żelazo, gruntowy, wlubił się w ciebie.
— A ja go nie chcę! — zawołała tak głośno, żeby Jędrek usłyszał — i cóż mi zrobi?!
— A cóżbym ci robił — odpowiedział Jędrek. — Tobie nic.
— To komu? — spytała żywo przystając.
— A komużby? nikomu, moja przepióreczko; niema winnych, ino winne twoje serce i moje głupie, bo nie powinno mnie pchać, żebym lazł za tobą.
Odwrócił się i odszedł.
Dziewczęta w śmiech.
— Widzisz Wiktuś, straciłaś chłopaka.
— Wróci, nim się suma skończy — zawołała wesoła Franka.
— Nie, nie wróci — odparła mądra Maryna. — Znam ja go, jak raz odejdzie, żadna go siła nic przyciągnie.
Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/20
Ta strona została przepisana.