— Muszę napisać do Władzia, aby przyjechał z płótnem i farbami — to jego rodzaj! On jeden da radę temu zjawisku, on jeden — szczebiotała panienka.
— Moja Wikciu, może nas odwiedzisz we dworze — dodała zwracając się do dziewczęcia. — Przyjdź, bardzo cię proszę.
— Kiej niewiem wkiedy — odparła Wikta cichutko.
— Kiedy chcesz, choćby dziś przed wieczorem.
— Dziś wieczorem — pochwycił panicz.
— Do widzenia — powiedziała starsza pani i skinęła na woźnicę.
Konie ruszyły i niecierpliwie pomknęły jak wiatr, Wiktę otoczyły dziewczęta. Stała zapatrzona, oszołomiona.
— Zaprosiły cię panie do dworu? Pójdziesz?... I cóż tam będziesz robić?...
— A gadajże Wikta — zawołała Maryna.
— Dajcie mi pokój — odpowiedziało dziewczę i zamyślone, rozkosznie smutne wysunęło się naprzód.
— Wikta we dworze napije się kawy z cukrem, naje białych ciast i popsuje sobie smak, że potem nie spojrzy na czarny chleb, a od
Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/27
Ta strona została przepisana.