maślanki głowę odwróci — mówiły do siebie gospodynie.
Wikta szła żywo otoczona rówieśnicami.
Z za węgła dzwonnicy przez sztachety cmentarza patrzał za nią Jędrek ciekawie i smutno. Widział jak stała przed powozem i rozmawiała z państwem...
— Pewno musiała w kościele tak okrutnie zawracać ślepiami na panicza, że aż ją zaczepił... — Ściągnął pięść i wstydząc się, schował ją w kieszeń żupanika.
— A niechtam — rzekł z rezygnacyą — niech robi, co chce, noga moja nie przestąpi progu jej chałupy, a ślepia moje nie popatrzą na nią — nigdy!
Wyraz »nigdy« rozluźnił w nim gniew i zawziętość, zaciśnięta pięść zwolniała, dłoń się wyprostowała, pochylił się, głowę opuścił, nogi wolno ciągnąc za sobą — posmutniał.
— Nigdy — powtórzył — nigdy! I cóż mi po niej, kiej nie moja, kiej ją nic do mnie nie ciągnie, obca, ja nie dla niej, ona nie dla mnie....
I za cóż to mam ją śledzić, naśladować i nadwyrężać, za co?... Kiej ona nie chce i odwraca się odemnie. Niech leci do panicza, jak ćma do świecy, nie będę jej odganiał, bo i po co? I co
Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/28
Ta strona została przepisana.