Krwi mej niewieście nie zażegły usta,
I szał miłości w oczach mych nie spłonął,
Nie rozżarzyła mi nerwów rozpusta,
Woni przyjaźni małom w życiu chłonął.
Dni pustelnicze wiodłem sam w ukryciu
Schylony jedno nad snów mych łan złoty,
I więcej w myślach grzeszyłem niż w życiu
I pieścił mary i kochał tęsknoty.
Wiosna ma była elegijną pieśnią,
Którą mi życie załkało na fletni,
A dni wesela jak ta darń, co pleśnią
W gruz, w bruk się wciska dzięki rosie letniej.
Jak porost, co się w zielniku possychał,
Szare, bezbarwne są wspomnienia u mnie;
Zatęchły odór nędzy tylkom wdychał,
Plon poniżonych gromadząc w swem gumnie.
Ogrom wszechświata, gdy olśnił me oczy
Tajnią sił wiecznych i światłem osnową,
Od niezmierzonych odbity przeźroczy,
W duszy się mojej zestrzelił na nowo.
Z wieści dziejowych stęgłej krwi opary,
Grozę Nicości ssałem z duszy własnej;
Byt mi igraszką, w której szczęścia mary
W górnych lśnią warstwach, jak blask pereł jasny.