Po całodziennem rysowaniu miło tam było pod wieczór, o zmroku, gdy już cień jesienny szybko ogarniał wnętrze gmachu, siedzieć na tych wyżynach, pod sklepieniem na barokowym jakimś odwiecznym fotelu, i patrzeć jak na rozpięte baldachy cudnego sklepienia biły łuny z żarów koksowego pieca, rozświetlając strojną koronkę splotów włoskiej mody. — Łuny, przy zmroku, biły na ściany mdławo i cienie figur biskupich patrzyły się wielkiemi oczami, pełne zadumy, grozy, ciszy; starców głowy wyraziste o zapadłych policzkach, brodate długiemi siwemi brodami Saturna... Patrzyły przez chwilę oczyma Hozyusza, Krzyckiego, Tomickiego; zgarbione pod ciężkimi zwojami płaszczów fałdzistych słuchały... jak w głosach wieczornego dzwonienia aniołów pańskich... doleci od Wawelu głos stłumiony wielkiego tego dzwonu króla, co żył wtedy. Piec dogasał, łuny bladły a w zmroku ginęły cienie i mary tęgiego renesansu.
Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/43
Ta strona została przepisana.