bawić się niemi i szumieć. Przed dworem okrągłe gazony pełne róż, a wśród nich portulaki wiły się po ziemi wabiąc jasnemi barwami...
Dziewczyna stanęła w gromadzie bzów, patrzyła na ich smętną wesołość i słuchała muzyki wiatru grającego na ich warkoczach. Dwór stał jak zaklęty, drzwi pozamykane, dokoła żywej duszy jakaś mroźna pustka wiała, a długie cienie czarnych świerków, kładły się na żółte jego ściany i czerwoność dachu.
— Rety, jak tu smutno, szeptała, jak tu strasznie, widzi się, że pałac zaczarowany. Jakże tam pójść, gdzie zapukać, do kogo. A jeźli sam panicz otworzy i wciągnie mnie do swej izby?... Zadygotała ze strachu, płomienie buchnęły jej na twarz, a krew do głowy, że aż się jej w mózgu zakotłowało.
Jak tu ludzie wyżyć mogą? Jak wyżyje mój królewicz?!... A może on zaczarowany, to mu dobrze, ale mnie?... Wstrząsnęło ją, wodziła wzrokiem po parku, gubiąc się w jego ogromie.
— Tu jak w lesie, tylo że w lesie milej, choć tutaj i róże kwitną i wszelakie kwiatuszki tułają się po ziemi. Tu smutno, że się duszy płakać chce, a zdaje się, jakby tu śmierć wygnała wszelaką wesołość...
Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/49
Ta strona została przepisana.