Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/51

Ta strona została przepisana.

mnie, żeby się nie dać?!... Musi ci też całować ogniście i mięciuśko i słodko jak miód, że od tego całowania duszę zatracić można i paść. Na samą myśl strach łapie mnie za gardło, że oddechu złapać nie mogę... A czegóżeś głupia uciekała?... Ze wstydu i już la tegom uciekała. A pocoś tam lazła?... I terazbym poszła, gdyby nie panicz, a panienka wyszła. Wychyliłabym się z za drzew, ujrzałaby mnie i przywołała do siebie. Przy panience mogłabym i ja ślepia swoje w niego wrażać i nieby mi nie zrobił. Ale jak rękę do oczu przyłożył i patrzał niby sep na gołębia — nie było rady, uciekłam.

Szła powoli do chałupy — słońce pochyliło się, kładąc róż na białe chmurki, zachodni wietrzyk szeleściał w olszynie, żółty gościeniec, zielone błonia i białe ściany chat o szarych dachach, przyparte do starych grusz i lip wesołych, patrzały na nią. Śmiechy na błoniu zgromadzonych dzieci, rwały ciszę i smutek rozlany w naturze. Wikta chciała biec do dzieci i zberezić z niemi, bawić się, żeby sobie panicza odsunąć z przed oczu i Jędrka, co jej zaglądał do myśli i pamięci. Chciała lecieć, a nie śmiała, przecie ona już nie dziopa, a śliczności do ma-