ziemi, lecz panicz ani ją chciał widzieć, ani głową kiwnął — leciał z wrażonemi ślepiami w dziewczynę, za którą długi, niebieski welon furczał w powietrzu.
Polecieli — Wiktę porwała wściekłość. Podniosła grudę ziemi, cisnęła za nimi. Gruda spadła na ziemię — jeźdźcy byli daleko...
— Ja ci oddałam najpiękniejszego chłopaka we wsi, a tyś mi nawet łbem nie kiwnął, nie spojrzałeś na mnie!... Umyślnie ślepia wraziłeś w tę, żeby ino mnie nic zobaczyć, boś się mnie wstydził. Wstydziłeś się mnie, a przy siostrze i matce mówiłeś, żem malowanie. Wstydziłeś się mnie i spojrzałeś, gorzej jak na psa. Ja ci się kpie, powstydzę! Straciłam bez ciebie Jędrka, a ty się mnie wstydzisz! I gdybym w niedziele głupia do pałacu poszła i tam zczezła — tybyś mnie się dziś wstydził!...
Stanęła roztrzęsiona.
— Zabiłabym cię — krzyknęła, ręce jej drżały. Zabiła — powtórzyła głucho, rzucając w ciszę ten straszny wyraz. Bóg mnie chronił, odepchnął od pałacu, wróciłam, jaką byłam, wróciłam jako kwiat i kpię sobie z twego wstydu!... Kpię — kpię!
Zaśmiała się nerwowo i kopnęła w środek wsi. Leciała bez upamiętania.
Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/57
Ta strona została przepisana.