Jędrek stal obok swej chałupy, oparty o wrotka opłotek...
— Niech będzie pochwalony...
Drgnęła — chciała biedź, nie mogła! Chwyciło ja i przybiło do miejsca...
— Na wieki — odparła, oblała się ponsem i oczy spuściła.
— Dobrze, że cię spotykam.
— Bez co — szepnęła.
— Chciałem się z tobą pożegnać.
— Jedziesz?
— Do Hameiyki. Brata osadzę na gruncie, zaciągnę dług i jazda. Świat szeroki, młodość się rwie do tej szeroczyzny!..
Stali onieśmieleni, zawstydzeni. Dziewczynie wargi drżały, chłopak pobladł i usta zacisnął. Stali, zdawało im się, że wieczność całą stoją, wzruszeni, nieszczęśliwi, a jednak szczęśliwi swem nieszczęściem. Pierwszy ustąpił chłopak.
— Wikta — szepnął.
— Cóż?
— Zostań z Bogiem.
Dziewczyna jak gdyby w lunatycznym śnie podeszła, chłopakowi nerwy rozsadzały przeczuciem szczęścia — serce...
— To weź mnie z sobą, szepnęła i nie mogąc utrzymać się na nogach, zaczęła się słaniać.
Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/58
Ta strona została przepisana.