Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/66

Ta strona została przepisana.

Słuchaczów ciżbę zgromadziwszy liczną,
Takbym rozpoczął: „Śpiewam ludu dzieje,
Co zjeść i przepić zdołał już sam siebie,
A dziś na własnym ucztuje pogrzebie!“...

Lub na cmentarze w północną godzinę
Szedłbym, i dążąc romantyków śladem,
Z mogił bym larwy wywoływał sine,
W oponach krwawych, o obliczu bladem.
Każda za swoją jęczałaby winę,
Każdaby z gadów nosiła dyadem,
O przebaczenie wciąż błagała nieba,
I wciąż słyszała: „Jeszcze cierpieć trzeba!“

Mógłbym, — lecz wszystko to już formy stare,
Więc takich pieśni nikt dzisiaj nie słucha, —
I, zanim wzrotek przebrzmiałoby parę,
Wkoło — żywego już nie miałbym ducha...
Pragnąc goryczy tej odwrócić czarę
Dopóki pora, choć nadzieja krucha,
Cofnę się z drogi i wejdę na inną,
Powieść wam prawić zacznę... mniej dziecinną.

Zostawmy w ciszy te groby przeszłości,
Te larwy piekieł i głowy Meduzy,
Zostawmy w grobach popróchniałe kości,
Grodów ruiny, wielkich ludów gruzy,
Wróćmy do krain, gdzie jeszcze dzień gości,
A róż girlandy młode noszą muzy,
I wieszczów wabiąc uśmiechniętą twarzą,
O płomień natchnień błagać się nie każą...
..........
Warszawa.Selim.