Lecz, gdybyś poznał, bracie mój, jak boli
Życia ścieżynkę porzucić wzgardzoną,
Wyrzec się bytu, świadomości, woli,
Powracać znowu na nicości łono,
Nie kończąc nawet życia swego roli,
W przemian pielgrzymkę znów iść nieskończoną,
Możebyś dumną porzucił pogardę,
Pokochał życie, czoło schylił harde.
Chcesz, bym szedł z tobą, gdzie gwiazdy rozlały
Promieni morze w lazurów błękity!
Alem ja na to za niski, za mały;
Nie wierzę nawet w zórz ziemskich rozświty
I w małej ziemi wielkie ideały,
I w ziemskiej myśli kierunek niezbity. —
Ty idź, ja sam tu zostanę z żałobą...
Lub, jeśli siłę masz — i mnie weź z sobą!
O, weź mnie z sobą! Na skrzydła z dyamentów
Co u twych ramion drogę tobie znaczą,
Posadź mię! Wynieś z pośród życia mętów
Dolę mą biedną, skrzywdzoną, tułaczą.
Wynieś myśl moją, gdyż pełna zamętów,
Ginie wśród kruków, co żałobnie kraczą.
Ja z beznadziejnych snów walczę chorobą.
O, spojrzyj, powróć i zabierz mnie z sobą!
Ale ty lecisz w gwiazdy zapatrzony,
Dla ciebie skrzydła twe zamało chyże,
Dumasz, jak poznać jeszcze wyższe tony
Wszechświata pieśni, jak w wszechświata wirze
Nie stracić wątku myśli zamąconej.
Patrz na mnie bracie, jak ja stoję w kirze
Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/83
Ta strona została przepisana.