ŹRÓDŁO.
Wśród traw i jerzyn leżą ołtarza kamienie,
Z pod nich, kropla za kroplą, leniwie wytryska
Źródło ciche, samotne, źródło bez nazwiska,
Nimfa, rzewnie skarżąca się na zapomnienie.
Zwierciadła jego — wiatru nie poruszy tchnienie.
Zaledwie gołąb skrzydłem powierzchnię rozpryska,
Lub księżyc, kiedy wzejdzie nad ruin zwaliska
Odbije w niem swe drżące, srebrzyste promienie.
Lub czasem w niem pragnienie gasi pasterz młody.
Pije — i na kamieniu usiada omszonym
I z wklęsłej dłoni strząca resztę świeżej wody
Ruchem wdzięcznym, bezwiednym, już odziedziczonym,
I nie widzi w pobliżu, na murze zwalonym
Waz i czarek — co niegdyś służyły na gody.
Południe. Pod słoneczne, ciężarne upały
Toczą się ołowiane fale starej rzeki;
Z zenitu, oślepiając, spadł straszny dzień spieki
I żar nieubłagany nakrył Egipt cały.
Wielkie sfinksy, co nigdy nie przymkły powieki
Wgłębiają łona w piasek, od słońca spłowiały,
I patrzą tajemniczo na kamienne strzały
Wyrzucone szczytami w strop niebios daleki.
Czarno plamiąc tło nieba, latają w pobliżu
Samotne stada stępów i krążą bez końca;
Żar niezmierny usypia zwierzęta i ludzi.
Grunt skrzy się. A nubijczyk jakgdyby ze spiżu,
Nieruchomy, milczący stoi w blasku słońca,
Pije ciepło — a dziwna radość w nim się budzi.
Tłom. J. Klemensiewicz.