Strona:Życie tygodnik Rok I (1897) - Wybór.djvu/85

Ta strona została przepisana.
JOSÉ - MARIA DE HEREDIA.



ŹRÓDŁO.


Wśród traw i jerzyn leżą ołtarza kamienie,
Z pod nich, kropla za kroplą, leniwie wytryska
Źródło ciche, samotne, źródło bez nazwiska,
Nimfa, rzewnie skarżąca się na zapomnienie.

Zwierciadła jego — wiatru nie poruszy tchnienie.
Zaledwie gołąb skrzydłem powierzchnię rozpryska,
Lub księżyc, kiedy wzejdzie nad ruin zwaliska
Odbije w niem swe drżące, srebrzyste promienie.

Lub czasem w niem pragnienie gasi pasterz młody.
Pije — i na kamieniu usiada omszonym
I z wklęsłej dłoni strząca resztę świeżej wody

Ruchem wdzięcznym, bezwiednym, już odziedziczonym,
I nie widzi w pobliżu, na murze zwalonym
Waz i czarek — co niegdyś służyły na gody.





Wizya Khem.


Południe. Pod słoneczne, ciężarne upały
Toczą się ołowiane fale starej rzeki;
Z zenitu, oślepiając, spadł straszny dzień spieki
I żar nieubłagany nakrył Egipt cały.

Wielkie sfinksy, co nigdy nie przymkły powieki
Wgłębiają łona w piasek, od słońca spłowiały,
I patrzą tajemniczo na kamienne strzały
Wyrzucone szczytami w strop niebios daleki.

Czarno plamiąc tło nieba, latają w pobliżu
Samotne stada stępów i krążą bez końca;
Żar niezmierny usypia zwierzęta i ludzi.

Grunt skrzy się. A nubijczyk jakgdyby ze spiżu,
Nieruchomy, milczący stoi w blasku słońca,
Pije ciepło — a dziwna radość w nim się budzi.

Tłom. J. Klemensiewicz.