Strona:Żywe kamienie.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

Niepokój roziskrzył się w wymownych oczach dziewczyny: „Niesamowity człek jakiś!“ Alić druga w bok ją trącała; skrzyżowały ze sobą pytające spojrzenia i — dziewczęta bystre — odgadły wraz wszystko. Jedna za szyję towarzyszę objęła, przychylają do się główki w tych czepeczkach ukwieconych, proszą przymilnem wyciąganiem szyi... by wędrowny poeta prawił im dalej — o krwawniku, o rubinie!
Ale kupiec tymczasem, skończywszy swoje, zachęcał pośpiesznie do targów.
Na czerwonych twarzach żonek mieszczańskich wyszkliły się rumieńce próżności, a w oczach aż łzawie rozbłysła chciwość. Każda zdała się sobie duchem aż nazbyt krzepka, byle tylko to złoto, to srebro, te drogocenności klejnotów — mieć, a mieć!..
Goliard inaczej rozumiał — za dziewczęta — klejnotowe szczęście kobiet, nie wiedząc już nawet, że głośno wypowiada te odczucia swe za nie:
„Byle tylko to łaskotanie czarodziejskich mocy życia na młodem i prężnem ciele czuć!.. A w te skry i ognie klejnotów na nieosłonionych powabach strojna, stanąć w nagości jawnej przed króla samego obliczem: jak ta Sara niepłodna przed Abimelechem, jak Bethsabee przed Dawidem!..“
Pierwszym odruchem trwożnego instynktu cofnęły się o krok dziewczęta. Lecz zaokrągliły im się oto oczy, oddech stał się krótki i rozchylał im usta na te dziwy... jak to wędrowny poeta prawi im snadź dalej — o krwawniku, o rubinie!..