Strona:Żywe kamienie.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

kura łeb jakoś bokiem przechyla, jednem okiem wyzierając ku górze, — żałosna bardzo w tej desperacyi swojej z ciekawością razem.
A rycerz natrząsa się oto nad nim pełnem pogardy kiwaniem głowy. W roztargnieniu chwili nie pojmował goliard, co właściwie wyrzucają mu tak ponuro. A przypominając ledwie przez pół wszystko, co przedtem było, domyśla się, że to pewnie napomnienie za opieszałość w przedsięwzięciach wyższych. I surowe wezwanie do graalowego szukania.
„Już idę!“
Zawijał się szczelnie w płaszcz.