Strona:Żywe kamienie.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Jak w kotły biją łomoty tonów i biegną hen, w powietrzne dale; tam ,gonionego‘ w pędzie grają: — lecą wici skrzydlate...
Wraca echo powietrznych jeźdźców rysią: muzyka drży w ten cwał, tupotem surmy huczy z gardzieli trąb, — aż tych rytmów wysokim zakrzykiem nie rozhejnali się pobudki zew: — „Woła król!.. woła król!.. woła król!..“
Na kościoła progach stał — sam za chorągiew na wietrze łopotliwą — chłop w czerwieniach szerokich, z kitą u kraśnej czapy. Uchorągwioną trąbkę odejmuje od gęby jeszcze wzdętej i rozstawia przed swe oczy pismo.
Ścichły dzwony na kościele. Ciągną zewsząd zszeptane mrowia. A herolda głos donośny uderza królewskiem słowem na rynek cały, dudni pod stropem sukiennic: —
„Wiadomo czynimy!..
I zważyć nadewszystko każdemu rozkazujemy, że kto z dzielnych wierności sobie nie dochowa, zacną chwałę u ludzi w pogardę odmieni i odwróci się odeń najcierpliwsza Łaska Boża.
Słuchajcie!.. Setnik Naszej straży grodzkiej, w służbie Nam i grodowi dzielnie wierny, samemu sobie zdrajca nędzny, wdarłszy się nocą na Nasz zamek królewski, dziewicy Naszej dwornej rapt zadał, a dla onej sromoty zatajenia, rycerza Naszego komornego w zwadzie mieczem na zamku przybił. Zwiększa gniewu i kary miarę pohańbiona oręża dostojność. Nakazujemy tedy: gdziekolwiek on zbrodzień będzie