Strona:Żywe kamienie.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

sameś poszedł sobie za swata nocą do jej alkierza? Miodu w woszczynie jeszcze rozmazistej, a i z pszczołami do pyska, — zachciało się niedźwiedziowi!.. A teraz tylko srom i hańba familii całej... Ruszaj, ruszajże się prędzej, by cię ni gród, ni ziemia więcej nie oglądały!“
Z twardym zaciskiem szczęk i bledszy od tej chusty ratowniczej stąpał rycerz pod wymówkami familii. Nie wyda tajemnicy swej pani. —
Mnich tem żarliwiej się modlił, że on nagły war w żyłach jął mu zapalać i w duszy dziwne obrazy, a mącić niemi pacierze. Na słowach „odpuść nam...“ zatrzymały mu się myśli i rozłożyły ramiona przed kramami:
„Odpustową to wszak porą wabią z kramów i po piekarniach wszystkie ponęty świeckie?!.. Prawdziwie mówię, Boże, nie wódź! nie wódź! nie wódź nas na pokuszenie przez kupce i żonglery!..“
Niebawem tłum kobiet zebrał się nad nim i zachwycił cudownym darem łez u brata. Nie dały mu spokoju niewiasty: podjęły z kolan i nuże głaskać po rękawach, by z onego daru przemówił do nich. Daremnie się mnich wypraszał, lichotą słowa franciszkańskiego zasłaniał, do wymowniejszych dominikanów odsyłał; przemogły, jak zazwyczaj, kobiet upór i ciekawość. I zniewoliły brata.
Podjął powieki ciężkie, wyjrzał ku nim jakby z omotu ciszy klasztornej. A te oczy smutkiem nasiąkłe, ta bezradność młoda w wejrzeniu tej twarzy na gołej szyi franciszkanina, — któremu i ta szyja owo sama wyciągała się jakby z cisz wszystkich ku życiu, —