Strona:Żywe kamienie.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

szmatą zbrodni. Bo krwią mordu zanosi tu z każdej bramy, a wszystkich czarów i trucizn tajemnice wychytrzają się z oczu wiedźm starych.
„Tu napewno nie tryskają źródła Nektaru i Ambrozyi, ani nie kwitną jabłonie Hesperid! — otrząsnął się goliard. — Więc mój rycerz błędny tu się chyba nie zabłąkał.“
Szczur odrazy wcisnął mu się za kołnierz. Ponurość nędzy grodzkiej spoglądała na waganta cyklopowem okiem przerażeń. Nadomiar one dwa gnuśniki, przechadzające się wprzódy po rynku w tępem milczeniu gburów, i tu się za nim przywlokły. Oto pełgają u murów jak te dwa czołgi. Nawet oglądać się za nimi nie potrzebował; zęby same zgrzytnęły mu w ustach:
„Zbiry!..“
Wiadomo, — gdy wagant w mieście od gromady się odbije i luzem chodzi, snują się za nim zazwyczaj cienie takie; nie by mu co złego zrobić, lecz aby się wywiedzieć tylko: dokąd też taki chadza? z kim się też widuje?.. Dzisiaj zasię mogą mieć i inne jeszcze ku temu przyczyny.
Piekieł nienawiść zieje między wagantami a zbirami. Nie masz bo większych przeciwieństw natury, nad ptaki wolne i szakale niewoli.
Oto zgubili go snadź z oczu w krętym zaułku, bo, przyśpieszając kroków, już nie pełgają chytrze, lecz stąpają twardo zdala. I cwanem przymrugiwaniem oczu witają w przechodniach... zbrodnie przyszłe.