do wojny tęskniąc w opieszałości dni swoich. „Ona’ć, mówili, odmieni czasy.“
Przytrafiali się tu wreszcie ludzie dziwni: po pas nadzy, z rózgą przy sobie. Duchem to niegdyś hardzi, heterodoksyą zarażeni, jawiący się z wyroku, by każdego święta otrzymać przed ołtarzem przepisaną chłostę. Pod długim dociskiem hańby starły się te czoła; już ich zbiry ściągać tu nie potrzebowali; zwlekali się sami z rózgą na się w garści. I z tem już tylko pouczeniem dla innych: „nie przeciw się mocy, bo silna“.
Zgoła, wszystkie te mieszczany, zubożałe w siły ziemskiego dotrwania, zwlekały się oto marami życia pod kościół.
W onym zaś tłumie ręki upraszającej nikt nie podejmował: w zniechęceniu ku własnej doli zasklepiały się te serca goryczną nienawiścią ku ludziom. Wielu nie potrzebowało nawet jałmużny, mając w schówkach szat swoich jakieś tam nieliczone grosze. Bywało wszelako, że czyjeś zęby żują odruchem głodu chleb niewidziany i tem zbydlęceniem w gnuśności roztkliwią tępe miłosierdzie sytych: — padnie mu pod nogi kęs jaki. On połknie go rychło, wraz w tył się słania i z wypogodzonem na chwilę obliczem powiada za podziękę całą:
„Święty chlebuś pod kościoła murem najsmaczniejszy!“
A szerzyła się ta bizancka zaraza wszędy, osobliwie po miastach, niosąc otępienie w mamroty mniszych i księżych pacierzy i szerząc wśród ludzi świeckich gnuśną nieufność w zbawienie duszy. Opu-
Strona:Żywe kamienie.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.