wyschłe na kość, proszą bełkotem, by ich kto miłosierny zawiódł do kościoła: — sam Bóg za te przewody zapłaci! — Za nimi ich prawnuczęta chyba, maleństwa bose i w giezłeczkach jeno, wybłąkały się oto z izb na ulicę z wielkim lamentem dzieci, że ich na procesyę nie poniosły matki w ramionach. A rozmachawszy rączki, maszerują na piechotę te stadka płaczliwe, podrywają się biegiem z rozżaleniem jeszcze większem, — polatują do kościoła gołąbki te białe.
Gdzieniegdzie wynoszą rodziny swych ciężko chorych wraz z łożem, by chociaż raz do roku wysłuchali mszy świętej. Żebractwo, przez tych chorych szczodrze osypane groszem, raduje się przy ich łożach: skacze, tańczy, a klaska. I śpiewa, rzekniesz, chórem:
„Wszyscy klaskajcie rękoma! wykrzykujcie Boga imieniem wesela!“
Zgoła, miasto całe, zamienione odświętnie w wagantów familię radosną, w weselnych pątników rzeszę: — takie jest dla duszy figmentum zbożnego stłumienia się procesyi.
Już czeka na nich korab’ dusz, już się kolebie na cichych wodach przystani, już się chwieje, bacz! masztami dwoma w rej i żaglów swych gęstwinie. Rychło poderwie kotwicę i wypłynie — za morze! — ku Ziemi Świętej! — ku Kalwaryi samej! W tej Arce jest dosyć miejsca dla wszystkich ludzi z grodu.
Obiecuje to kamień żywy na wrotach kościoła.
Za dobrym bratem najbardziej pogardzanej lichoty grodzkiej, — za franciszkaninem, wiodącym
Strona:Żywe kamienie.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.