Strona:Żywe kamienie.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

Patrzy mnich: koń złotogłowiem, jak tron, nakryty, na nim okazała pani w szkarłatach; przy niej, na koniu, osoba duchowna. Stanęło serce mnicha na tą myśl radosną: „Królowa pani z biskupem!“ I samo ubłożenie słania go na klęczki.
Przeszkodziły kobiety. „To dworska dama ze spowiednikiem dworu.“
Ślepną mnisze oczy pod ten rozruch uroczysty i lśnienia naokół; ledwie w nich zaświeci w błękicie kształt niewiasty, smuklejszy od onych na murach kościoła; przy niej rycerz gronostajowego płaszcza rozrzutem osłania siebie i rumaka zarazem. „Król jegomość i Pani!“ — krzyknęła w mnichu pokora. I słania go wraz na kolana.
Przeszkodziły kobiety: „To panna dworska z wielkim sokolnikiem dworu.“
Już się oczom jego ten przepych w tęczę roztargnął i zmigotał w rośne blaski dyamentów. Jak z tęczy i rosy wybłysnął ku niemu uśmiech kobiecy. „O! — składa mnich dłonie, — królowej to naszej najpiękniejszej uroda! Przy niej pan! — dumniej żadne nie spoglądają króle!“
Podjęły niewiasty mnicha z klęczek. „To służebna Pani i starszy sługa pałacowy.“
Rozstęp się czyni w korowodzie i takie zaciszenie wśród tłumów, że słychać zdala ciężki chód komorowej straży. Wynurza się to z ulicy czerwienią długich pawęży i rysiowemi futrami na ramionach, a stąpa w surowości zakrzepłej. Uderzył wreszcie okrzyk ludu tak gromki, że otrząsły się z świętych