Rybałty, utrudzone popisami na rynku, ciężko zasiadały na ławach gospody, wdychając z lubością zapach zwilgłej kadzi, myszki i winnego wyszynku.
Piwnica była długa jak refektarz; jej strop beczkowy łamał się w łuki tuż nad głową, o ławy nieomal żebrami sparty. W głębi zwisa ciemną czeluścią komora dymnika, pod nią na rożnie wołu byś upiekł. Tymczasem kury obsiadły krawędzi jego na górze. Opodal komina stoi beczka; w żółtem świetle śród dzbanów krząta się dziewka tłusta.
„Dobrze tu! — myśli goliard, — kompania swoja, ciepło, wino obiecuje się smacznie“.
Począł trzeć grzbietem o ścianę:
„Locus est genialis!“
I chwyciwszy gęślarza, zapraszającego wciąż kamratów pobrzękiem franciszkańskiej szkatuły, sadza go przy sobie na ławie.
„Siądźże, napijże się, użyjże, człecze, choć raz czegoś więcej, prócz własnej ochoty! Bo-ć, po staremu, chciwsze gardła wino z przed nosa wypiją,