„Od gorzkości dnia powszedniego chronią nas obie,“ — powiada żakom na pouczenie.
Zaś, widząc że od jego czarki kolejno wino nalewać zaczyna: że mu tak świadczy przy kamratach, — niebardzo snadź w to respektowanie wierząc, — dorzuca dalej, żakom ku nauce:
„Najbardziej zasię chronią nas od vulgarii dnia codziennego kobiecych świadczeń kłamstwa grzeczne, bowiem z nich rodzi się ornatio życia samego w obyczaju dwornym.“
„A któreż to kłamią?“ — wtrącił nagle bas gruby.
Tuż przy kadzi siedzi samotnie herold w czerwieniach, nie królewski przecie, a z wędrownych po zamkach. Rozwala się na stołku, miecz naprzód wystawia i pyta zadziornie: „Któreż to kłamią?“
„Kłamią, panie, wszystkie kobiety społem, życiu naszemu powszedniemu na ulgę.“
„Ty sam łżesz na ten koniec, — bo tak każe liche rzemiosło twoje. A na kobiety nie pyskuj, bo rycerz cię słucha!“
Żaki już pochowały nosy w kułaki i parskają w nie nad tem wystawnem rycerstwem ledwie pasowanego gbura. Z gęby przecie widać: nie pan to żaden, a człek chudorodny; pełny trzos tylko odyma go w takie rycerstwo szumne. Mają bo dziś pieniądze heroldy, — ho, ho! — więcej niźli kiedykolwiek miewali waganty. Bodaj to dziś rycerzom, biskupom i opatom znaki tarczowe ich przodków wykładać, każdego od króla Dawida lub od Scipiona afrykańskiego wywodzić! Zaś to zasadzanie się dziś panów
Strona:Żywe kamienie.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.