niejszej. Ciągnie go za rękaw, uchyla mu znów czarkę od ust.
„Powiedz: te nimfy?... jakie one z siebie były?“
Goliard był wciąż jeszcze markotny za to zohydzenie wiersza jego w odbębnieniu żaków.
„Nic o nich napewno powiedzieć się nie da! — odmruknie na jej zapytanie. — Nie sprowadzano takich za żywa do miasta Aleksandryi, czasu Konstantyna cesarza.“
„Nie kasłaj, nie kasłaj, stary!“
„Schłysnąłem się winem, niedobra! I zapamiętałaż mściwie o tym kaszlu!... A przecz mnie starym zowiesz? Czym siwy? czym krzywy? swarliwy?“
„Aleć klerk: oświecony.“
„Eheu! gorzkie laury twoje, nauko, przed kobietami!... Nie stary-m, póki mater Venus przy tobie tak szczodrze subsidit amori.“
„Dulcia stipendia!“ — mamrotał coś do się po chwili, ledwie trafiając wargami na wrąb łagiewki.
Bo chwiał się już na ławie.
Spostrzeże to skoczka, więc ściągnie mu kaptur z głowy i wstrząchnie czuprynę, — by wydymiało. A sama wymknie się chyłkiem z piwnicy.
U komina urosła tymczasem tęczowa góra instrumentów sztuk wszystkich. Ten i ów jeszcze się ze swoim rozstać nie może; to w trąbkę lub pisz-
Strona:Żywe kamienie.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.