Strona:Żywe kamienie.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

„Ktoć te szmaty kupił?!..“
„Nie ty podobno. Ale niech ci to serca nie kazi. I nie herold. Więc w tamtą stronę darmo białka przewracasz. Ktoś inny, jeśli cię to mniej zasmuci... Chcesz, bym w worku chodziła? Wolisz mnie półnagą na rynku, niźli przystrojoną dumnie? Wolisz? — Prawdziwie?!.. Widzisz: boś przywykł do dawnych zazdrości, niczem koń do starego zaprzęgu: jużeś sobie w nim i brykał: szydził ze wszystkiego trefnem słowem: mądrzył się w życiu! Każda nowa zazdrość jest najgorsza i zupełnie psuje wam rozum.“
Pocznie ładzić te wstążki w końcach warkoczy.
„Jakiś ty luby przy czarce i jaki mądry przy starych zazdrościach! I jaki durny przy wszystkiem, co nowe!... Ach, jak ja nienawidzę tych kajań się twoich! — (chwyci go nagle za płaszcz na piersiach i odepchnie od się precz.) — Nienawidzę!.. Czemu ty nie umiesz cieszyć się naszem życiem wolnem — całem? A nie tylko temi chwilkami, gdy się do mnie na lubość przyłasisz i na drugą do wina przyśmiejesz. Wtedy ci tylko świat piękny. Nie cierpię! Nędzne to życie — połową serca zaledwie.“
„Lub może, — podejmie za chwilę — może ci się przy winie zroiło, poecie, żeś pan radca miejski sam i że masz własną żonkę pod pierzyną? Zapomniałeś przy winie, że mi, za pyszny baldachim twego łoża przy świata gościńcach nierzadko tylko te gwiazdy po nocy świecą, a rankiem ptaki nad głową polatują. I wiedzże — (kładzie mu już śmiało rękę na ramieniu) — pokochałam ja te przepychy nasze, ale