Strona:Żywe kamienie.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

„Prawdaż to?!“ — pytał głucho, jakby siebie samego, wiodąc okiem za jej spojrzeniem.
I opadł na ławę, ukrył twarz w ramionach na stole:
Vae meae menti!“
A ona, tem szamotaniem jego sumienia już do pasyi dowiedziona, poskoczy za nim do stołu; jedną nogą na ławie przyklęknie, ogarnie ramieniem krużę wielką, przytuli się do niej piersią, warkoczami omota.
„Patrz na nas obie — woła, — pogłaskaj jak wprzódy!“
I uderzy w śmiech swój basowy nad tą utrapioną głową, — a zabawia palce długiemi jej kędziory.
Zapatrzą się w ten obraz żonglerzy.


Lecz ona zniecierpliwi się niebawem i za te włosy podejmie mu głowę. I by policzkiem do twarzy mu się przytulić, na stole się oto cała wpodłuż układa: uwypukla oczom tę pyszną kruż bioder swoich. Gdzieś obok siebie domaca się czarki, i podstawia mu wprost pod wargi — niczem dwa kielichy — i czarkę i usta swoje.
„Pij! — woła. — Całuj! — wyzywa. — Radujże się, człeku, z życia, że, prócz lubości dla się, jeszcze i szczęścia nadmiar wypijesz, wycałujesz — ludziom oświeconym na szerokim świecie! — Gdziekolwiek kompania zacniejsza się zbierze, tam twoje wszak pieśni śpiewają przy krużach? Gdzie się dwoje niegburów kocha, tam twoje pieśni szepczą w całowa-