Strona:Żywe kamienie.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz w tejże chwili zerwali się wszyscy z ław. Goliard, niewiadomo kiedy i jak, wśmignął się było na stół; już kolanem jej piersi przygniata, łokciem szyję. I szamocze się z czemś w dłoniach. Usłyszą twardy w zamku chrzęst waganckiego noża. Ciało dziewczyny trzepie się już zawczas na stole, niczem ryba na desce.
Wrzasną rybałty jednym krzykiem. I rzucą się ku nim. Bóg łaskaw: — w porę jeszcze dopadli.
A gdy ją mściwość docuciła rychło, goliard obstąpiony przez kamratów, z sztychem heroldowego miecza przed piersią, zdał się całkiem pomieszany. I bełkotał tylko wciąż:
„Piekła niema?! Duszy niema?! Wieczności niema?!... Dziewka nad kościoły!!“
Ona tymczasem, ledwie nogi na ławę opuściwszy, siedzi na stole i wybłyska przekleństwem z pod rozkudłanej głowy.
By uspokoić sumienie swoje i gromady po tem, co tu słyszano, przystąpi do niej linochód i rzecze rozważnie:
„Goliard bredzić może z winnego duru lub zazdrości. Byś się oczyściła z tego, coć przed nami zadał, odmawiaj tu gromko dla wszystkich „Wierzę“... Inaczej, — zwraca się na izbę, — z kimeś my się szkaradzili, kamraty?!“
„Odmawiaj!.. Powiadaj!..“ — wołają jeden przez drugiego. A linochód stoi nad nią z palcem wystawionym, ni ten mnich karcący.