się przed tem zwidywały? — no! Dziewka była w robocie? — oczywiście! Uciekła z heroldem? — bywa! wasze kobiety lubią uciekać... Ciężka afektacya serca na pijaną głowę; — niedobrze! Człek pijany spokoju szuka pod ławą. Gdzież on? Tam do licha, goliardus sam!... Oo! — pochyla się nad nim, — uciekła?!“...
Lecz, gdy chorego za puls ujął, zrzedła mu mina natychmiast.
„Okna mi wszystkie natychmiast otworzyć!.. Worek z nożami przynieś mi który co tchu... Biegaj! Tu mi go dawajcie na ławę, bliżej światła... Chłopcy, źle jest.“
Przycichły natychmiast rybałty, jakby makiem posiał.
A lekarz mruczał w brodę; bardzo mu się nie chciało krajać z wieczora, a i dzień świętego Florjana nie osobliwy na krwi puszczanie. Ale trudno: rzecz nagła! Wytrząchnął tedy z wora swoje narzędzia, znalazł nóż potrzebny i wecuje go gniewnie o kamień. „Garnczek mi tu jaki! — mruczy. „A, jezdeś!“ — postrzega teraz dopiero dziewkę, która z garnczkiem pod krew i lampką w dłoni już klęczała u ławy.
Biło rude w dymie światło oliwy na rozciągniętą postać goliarda, złociło siwą brodę lekarza i czarny jego kołpak, padało wzwyż na pstre spiętrzenie rybałtów, którzy powłazili na zydle, ławy i stoły, by patrzeć z biciem serc na tę rzecz srodze poważną: zachorzenie człecze.
Strona:Żywe kamienie.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.