Strona:Żywe kamienie.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

Koło rozpromienionych twarzy otoczyło lekarza.
„Co więcej wam rzekę, chłopcy: na wdzięczność przez was dusznie uleczonych nie liczcie! Lekarz wam mówię. Gdy na nich zstąpią życia trwogi i nędze, pierwsi potępiać was będą... Ot, jak wy tę panią Muzę waszą, którąście, słyszę, w kominie wieszać chcieli.“
Na twarzach rybałtów odbiło się nagłe skłócenie niepokoju. Tylko te żaczki, sumieniem płoche, a uwagą czujne jak szpaki na to jedno słowo: „Muza,“ — zakłębią się wraz koło lekarza.
Prawdą jest, co o skoczce powiada! Panią tu ona pośród nich była. Przez nią i skoczki wyżej skakali, i piszczki bardziej cienkie wyciągali nuty, a huczniej w bębny swe bili! I niedźwiednik dla jej pochwały tak groźnie ze swą bestią poczynał, że niemieli widze. I linochoda, gdy w ostatniej chwili truchlał, bywało, o nierozgrzeszoną duszę, ona wpędzała pogardą na linę między wieżami. A żonglerzy? Niech ją ujrzą tylko w krasie nowej szatki, a płótno zgrzebne na jej piersiach bisiorem dla nich się staje, „nędza“ złotogłowiem: rozsławią w opowieści ten jej strój, roztęsknią ku niemu kobiety. (Od dziś, naprzykład, gdy rzecz się stała wiadoma, każda tylko o sukni roić będzie).
Na tę pochwałę zerwie się nagle niedźwiednik z pod pieca:
„A wyście to, wyście wieszać ją chcieli!“ — krzyknie nietyle gębą, ile tym kułakiem podstawionym pod nos linochodowi.