karz, stary snadź gracz na duszach, wziął z umysłu ton spokojniejszy:
„My to znosimy osiadłym nowe moce ziół i kamieni, nowych wiar nauki, nową gędźbę i opowieści nowe: — ducha wici nieustanne, — a nadewszystko (igrce, niemasz między wami pośledniejszych!), nadewszystko — rybałtową igrę z smętem życia!.. Gdy osiadli murami grodów odgraniczają się od świata, dążymy, waganty, zawsze w światy nieznane: Chronosowi chyba samemu naprzeciw... Może nas waganctwa grzechy zasłużenie kiedyś w piekło strącą; ale to pewna, że tęsknotom i dążeniom osiadłych tędy droga, i po naszych grobach, kędy my je targniemy za życia!..“
Tu już szał porwał żaki.
„Doctor admirabilis!“ — hukną z młodych piersi.
I rzucą się ku temu nauczycielowi, porwą na ramiona. Któryś z nich puhar czemprędzej napełnił i wetknął mu go w rękę.
„Waganty! włokity! wszędybyły! — bryzga winem na te głowy młode, — tyle w nas ordinis, tyle sekty, co w tym kluczu żórawi, podążającym na wyraj ku wiośnie. Jeśli złe wichry zmiotną nas w morze, na te fale czasów, bijące wciąż i wciąż o brzegi życia, — to i wonczas jeszcze, i w tem tonieniu, okrzykniemy się wiosnom zawołaniem naszem: — „Bacche!!..“
Dudni piwnica od wiwatów młodzieży; obalają się wszędy stołki i ławy pod natłokiem zapałów.
Strona:Żywe kamienie.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.