Strona:Żywe kamienie.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

„Hop!“ — czknęło się w nim zuchowato, gdy, całem ciałem uderzywszy o mur, nie poplątał tym razem kroków. „Uch!“ — stęknął z rezonem, obijając się brzuchem o drugą ścianę. — „Jeśli ja w całości zniosę bebechy do tej jamy... Pódziesz!..“ — kopie na wsze strony i opędza się psom. — „Pewnie dno tego piekła niedalekie, skoro już Cerberusy opadają... Beczka, widzę, że sam Bacchus mógłby siąść na nią okrakiem... Jestem na dnie otchłani!“
„Witajcie, włokitowie!“ — pozdrawia wagantów, niby wojowników jakichś płemię.
A że ledwie pomrukiem odpowiedzieli jemu, więc zwraca się czemprędzej do rycerzy:
„Nie kwapią się, widzę, do boju?.. Osmętnieli coś bardzo. A jednak, jak-em to wam rzekł, panowie, przydatniejszych ochotników nie znajdziecie tu u nas w grodzie. Najlepszy do rozruchu na ulicach hołysz każdy, który bardzo nie lubi ładu w mieście.“
„Piłeś?“ — przerwie mu cierpko lekarz z kąta.
Stropił się zrazu płatnerz. Po chwili, głaszcząc z godnością brodę po pas:
„A ty nie piłeś, lekarzu? Bibit rudus, bibit magus; bibit constans, bibit vagus,[1] — jak śpiewa goliard.“
„Żeś ty nie constans, naprzykład, po gębie ognistej widać.“
„Nie kłamię ludziom twarzą, jak magowie.“

„To-ć się chwali.“

  1. Przypis własny WikiźródełZob. In taberna quando sumus ze zbioru Carmina Burana.