Strona:Żywe kamienie.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

przypominają wreszcie, — w kapelusz przystroić się zechce na miasto, za kurwę ją okrzykną i zapiszą na ratuszu.
Dziewka tak się zasłuchała w te igrców żale i utyski, że się między nich do stołu przysiadła i na każdego, kto tylko zagada, przenosi oczy zdziwione; — a sapie za wszystkich, którzy milczą.
To kobiety współczujące zasłuchanie budzi, jak to zwykle, ambit śród ludzi. I przerzuca go zarazem na rzeczy najbliższe. Płacić chcą dziewce i za jej poczęstunek, o darmochy nie stoją, — już nawet do sakiew dumnie sięgają... Życie człecze wogóle mało warta, zaś ich dola wagancka jest już całkiem psia!.. Koniec końców, płacić chcą. Ale dziewka tylko zamacha gołemi ramionami: ostatnia kruża z dobrawoli była: niech im wszystkim na zdrowie pójdzie. „Bo co?! niewolno?“ — pyta z ambitem i ona. „Pewnie, że wolno.“ Więc dadzą pokój.
Żacy tylko nie pochwalają tej ugody. Młodsze bo serca uporczywsze w wdzięczności, osobliwie za trochę kobiecego serca w użaleniu się nad ich dolą. A że od mnichów i klerków nauczyli się żacy za dary doczesne płacić dobrem duchowem, więc któryś z nich wiersz na dziewczynę zdziałał. A pochwalony przez kamratów, ustawia się przed nią i wygłasza jej ten wiersz ustami i dłonią:

Ave formosissima gemma preciosa!
Blanciflor et Helen
a! Venus generosa!..

Dziewka, nie oświecona wcale, nie stoi o chwalbę, więc przy pierwszych zaraz słowach poklepie żaka