Pieją otroki śmiechem, jak te koguty za starym kurem. Kokoszą się dziewczęta zalotnem oburzeniem wstydu, krokiem szelestnym i pióreczkiem na głowie, by im który „Bacche!“ nad uszami wrzasnął, a ramiona mocne pociągnęły gwałtem, choć zawstydzoną i gniewną, — w tan, w radowę.
A żaki kołem rozklaskane zawodzą chór swój o tem, jak to Bacche koi curas et dolores, —
confert iocum, gaudia,
risus et amores.
Oto i maszkary wyskakują z któregoś zaułka: skoczki bachowe za kozodoje w kudły capów obszyte. I zagonili za niewiastami. Niczem koza, nabeczy się, którą w kosmate łapy chwycą.
U wylotu ulicy widać poważne kloce mieszczan w czapach sobolich z bursztynowemi różańcami w upierścienionych łapach. Srogo spozierają rajce na to rozpętanie ludu, osobliwie zaś na te maszkary satyrów, co w zalotach dzikich wygniatają im na rynku żonki i córy. — Alić z igrcami i król i kościół nie poradzi.
Zgoła, ingressus tartari w miasto spokojne! —
Na tyłach fary, w zaciszu kanonii, zatrzymał się było u studni menestrel bosy w gieźle jeno ciemnem i rzemieniu za pas cały. W poważnem otoczeniu domostw duchownych czekał cierpliwie na słucha-