Strona:Żywe kamienie.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

A tamtego jakby ten bies igrcowy opętał już całkiem, bo wręcz tarzać mu się każe po ziemi i w kuglowaniach rękoma o podłogę praskać:
„Hu, jakże drapieżnie szczerzy się ta szczelina wyzieru — od ucha do ucha! Jak sierdziście odymają zbroję blachy karwaszów! Ale ja, panie, w okrucieństwo twe srogie uwierzyć jakoś całkiem nie mogę... Gdy po wszystkich dziś borach huczą surmy bohaterskiego rozboju, tobie Muzy oręż w rękę wcisnęły. I roić każą o tej Bellonie pięknie-szlachetnej, która i u Muz nawet naszych od wieka w styski już tylko zasobna!.. A przedsię, jakby Muzom na odwdzięczenie się, gotujesz sobie wojsko — z igrców...“
Przewinął się skrętnie u stóp jego i, wskazując smyczkiem na kamratów, wołał:
„Spójrz! spójrz no, panie, czemprędzej, jak to żonglerom i goliardowi zaokrągliły się oczy i zapiekły rumieńce na policzkach. Nie z lękliwości to już może, lecz — co gorsza — z tej gorączkowej nijakości czuć: „Co czynić duszą?!“... Nie wierzyć dalej? — jak to klerkom rozwaga, rybałtom bies przekory nakazuje fatalnie... Czy też uwierzyć już całkiem? — jak tego oczekuje od nas publika (wskazał tym razem na żaków). — Alić już lekarz powiadał, że kończymy, igrce, zawsze na tem, czego od nas oczekuje fama. — Więc: uwierzymy, uwierzymy!.. Wszelako, — gdzie inni bić się chcą, panie rycerzu, rzecz nasza, żonglerów, judzić ich do boju, — i tyle tylko!.. Ja ci to zaraz pokażę!“...