dzej, bo jeszcze ci krzywdę jaką uczynią twe srogie, spójrz! towarzysze. Słysz, jak mruczą: że Bogu w pieśniach, społeczności w słowach bluźnisz. Za Pana Boga nie tak się pewnie obrażą, jak za się. Popatrz, jaką ci długą, zawziętą pomstę na wątrobach skwarzą za te ,bluźnierstwa przeciw społeczności‘, — mówią. — Jeszcze ci naprawdę co złego w tej chwili... A może i urzeką tych spojrzeń jadem... Chodźże mi, wilczku ty skrętny, bo cię tu sama chyba roz...! — No, chodźże, chodź, luby. — Noo!..“
„Dokądże ty mnie?... — Do alkierza? — zapiszczy cienko na progu, który wraz przeskoczyć musiał. — Dalibóg, do alkierza! Wprost na... Uch, jakież poduchowe łoże!.. Nie liczcie na mnie, bohaterzy! — Taka jest nasza, żonglerów, robota — czasu mordowania się ludzi.“
Strona:Żywe kamienie.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.