Strona:Żywe kamienie.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Lirę — wieków — gdy — daleki
trąci dzwon kościoła...
w zaszum niski z jaru głuszy
Echo się obwoła:

„Pomną — pomnę — nie te dzwony,
nie te smęty wszędzie“:
— w fletnie Pana organkowe
dudarz wieków gędzie —

„jak tu drzewiej bujnie było,
a jak smutno ninie,
drze—wiej!... czasu winobrania,
w Bachowej kontynie!

Eheu! — eheu! — eheu!“...

Jeszcze słuchacze oklasku nie dali, jeszcze dziewczęta łez roztkliwienia utrzeć nie zdołały, gdy —
Satis!... satis, szelmy synu, wagancie!“ — huknie nagle głos gruby nad głową śpiewaka.
Ku przerażeniu ludzi wychylał się z maleńkiego okna kanonik sam. Do pasa widny, na podusze łokciami wsparty, zdał się wrosły w te mury, niczem te półpostaci z kamienia, dźwigające święte pańskie u kościoła.
„Wagancie! — huka, — rybałcie omierzły! Kościoła dzwony tak bluźnierczem echem przedrzeźniać mi tu będziesz pod oknami! A wiesz ty, co dzwon kościoła oznacza? czem najplugawsze to bluźnierstwo twoje?... I dziewcząt durne głowy będziesz mi tu czmucił, aby je sobie pieśnią ku amorom sposobić!... Będziesz ty mi gądł! wygędziesz mi wszystko na sądzie biskupim: zkąd jesteś, gdzieś bywał. Bo szyję