strzyga?!..“ — przeraził się mnich. — Nie skrzydła to ponoć wieją w oddali, spostrzega wreszcie, lecz dziewczyny ręce białe. I nie pióra to na wietrze łopocą, lecz jej ramiona w stroju czerwonym pod rańtuszkiem zwiewnym, ustrzępionym jak w pierze. Niesamowicie to jednak giętkie, i skrętne, i polotne na stopach, a ochocze po nocy u dróg rozstaju. Srebrzą się po księżycu blade ręce i twarz dziewczyny... „Nie nimfa to jaka z nad tego tu strumienia?..“
„Wolnam i ja!“ — huknie nagle wyrzucając ramiona ku górze. Jak żagiel powiała chusta w obłogu pierzastym.
„Bacche!!“ — dzikim wrzaskiem odkrzykną jej się zewsząd rybałty.
Witają panią swą zapóźnioną, — królowę cygaństwa swego.
Gdy tuż za nią, na gościńcu, wyłania się nagle przed oczy mnicha postać już dlań nieobca: człecza napozór, lecz na koźlich raciach; w kudłach głowy wiją się rogi capa. Na przedkościelnym placu dopadł go już było stwór taki, różę królowej wyjął mu wówczas z garści i parsknął nad nim jak ten koń. — Tym razem struchlał mnich tak, że o zażegnaniu nawet zapomniał.
„Onoż to jest! — myślał, — to zło, które z rybałtami w gród naszło. On ci to w postaci własnej: zły pasterz! który wypędza w światy trzodę swoją... Ostatni wynurzył się z grodu, gdy wszystkie już dusze tułacze z niego wygarnął.“
Strona:Żywe kamienie.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.