mi przez królowę, ustami tknąć nie śmiąc, jam wszystkie jej ciernie... Nie pomogły bicze!“
Porwie się mnich z kolan i przygarnia piersią całą do podnóża żywego kamienia, między te lilie wczoraj tu zniesione.
„Weź, bracie Łukaszu, te kwiaty...“
W ten szelest osypywać się jęły kwiaty już powiędłe.
„Weź... I nie przynoś Mi ich więcej, — słyszy dalej w tym poszumie smutnym. — Sprawię, że nie odtrąci cię od furty przeor dobry. Ale obrazu Zwiastowania nie maluj: ja nie chcę by mi ona zwiastowała!“
W załkaniu gwałtownem przypada mnich ustami do stóp świętych; śluby wierności w przysięgach odmawia.
Alić z tyłu za ramię coś go kleszczem chwyta i odciąga precz od żywego kamienia.
„Frate, — usłyszy nad sobą, — zakończże wreszcie to bogomolstwo swoje. Moja sprawa do cię zwłoki nie ścierpi: — rozkaz! wola królowej!“
„Ktoś jest?!.. jeśli jesteś?“
„Karduelowego dworu marszałek, królowej Ginewry poufnik, książę z żonglera opowieści sam!“
Uskoczył mnich w tył, — zastąpi ono mu drogę.
„Na zamek mi z miejsca do Pani pójdziesz!.. Daremnie tak się zwijasz, skręcasz, w habit zatulasz, a ręce przed się prężysz... Jakżeś ty nędznie poniżył w sobie rycerski grzech pana Lancelota, który — przez żonglera opowieść a serce skazanego rycerza —
Strona:Żywe kamienie.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.