Strona:Żywe kamienie.djvu/285

Ta strona została uwierzytelniona.

wyży. Więc zbądź mi wreszcie mniszego pełgania ciałem i duszą: odraza w niem dla kobiety! Tym oto płaszczem pana Lancelota, który ci na bary zarzucam, przystroisz się do Pani, Lancelotowy miecz i tarczę w rękach dzierż!.. W puchach purpurowego łoża czeka na cię przebiała Pani w złotych włosów chuście. Płacze noc całą i kaprysi w rozmarzeniu piękności swojej, że za twym uściskiem wstąpi w wieczność — urodą ciała swego.“
„Nie pójdę!“ — tuli się mnich do ziemi, radby jak kret ciałem się w nią wcisnąć.
„W jeństwo wziąć muszę i siłą do Pani przywieść. Kazano!“
Rozchyla się ciemne skrzydło płaszcza; błyska zbroi i miecza pogroza.
Porwie się mnich z ziemi i przypada piersią do żywego kamienia:
„Ty mnie chroń!“
„Czynnie złu się broń!“ — usłyszy Głos.
I starł się w tej chwili ze szczękiem miecz w dłoni brata: — nie mnisza wola, nie człecza siła targnęła mu ramię.
„Z prawa szczyt! — ostrzega Głos. — Zastaw się!“
O tarczę huknął cios wroga.
„Krzep się!“
Mnich poły habitu za sznur zatyka, by się nie plątały.
„Nastąp!“
Natrze mnich ze wszystkich sił, — nie swoich sił wszelako.