Strona:Żywe kamienie.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

„W szłom!..“
Uderzy Lancelota samego mocą, gdy na cześć swojej Pani wielkoludów gromił. I usłyszy trzask okrutny hełmu i czaszki razem: — runął do stóp mnicha szatan pogromiony!
Jeszcze się targa ramię brata zwycięskie, jeszcze ściska krzepko w kułaku, — nie rękojeść miecza przecie...
Różaniec tak kurczowo trzyma, — postrzega mnich teraz dopiero.
Zaś ręka druga — za tarczę całą — dzierży mocno przed piersią...
Lilję, — widzi brat teraz dopiero.
Otworzyły się mnichowi oczy.
Padł na kolana, sunie na nich ku stopom kamiennym swej Pani. Lecz oto krzyk tryumfu w zwycięstwie nad szatanem zastygł, zamarł mu na ustach rozchylonych. — I w nagłą jakby niepamięć zapada wszystko, co było przed chwilą. — Bo stokroć większa radość, przemożniejsze nad wszystko zachwycenie rozpłomienia go wskroś. Oczy otwarte na świat nieziemski widzą, widzą jawnie! — czego dusza nie ogarnie chyba... I już tylko ten szept olśnienia wytrzepoce mu się z piersi:

Królowo wszechcudna!..“



W otwartej furcie klasztoru stał przeor z bratem furtjanem i coś mu prawi nad głową pochyloną.