Strona:Żywe kamienie.djvu/289

Ta strona została uwierzytelniona.

pogięty w przygnębieniu, ku ziemi opuszcza ramiona. Aż się przeor nachmurzył przez chwilę; odpędza jednak z przed czoła domysły wszelakie.
„Nie godzi się nam biadać nad stratą doczesną. Nie ty nas będziesz żywił, bracie Łukaszu, lecz łaska Boża. A czyś ze szkatułą i cenniejszych skarbów klasztoru nie uronił, okaże się rychło miarą tego, co-ś przyniósł w wnętrznej skarbonce.“
Każe mnichowi odpasać sznur. I kiwa siwą brodą nad śladami krwi na nim, nie racząc nawet zapytać przeciw jakiej to pokusie było: — w tak wielkiej pogardliwości miał grzech myśli cielesnych śród braci. Zadziergnął natomiast pętlę na końcu sznura, zarzuca ją bratu na szyję. I wiedzie go jak na postronku.
Pojął mnich kary zamierzenie: ukrył się jaknajgłębiej w kapturze, a i dłońmi jeszcze się przysłania, — szepcze pacierze. Wiedzie go przeor podcieniem krużganka. Dygocą ściany pohukiem organów, z krypty dochodzą pomruki litanii i głuche przyjęki śpiewacze, niczem oddechy i westchnienia samych murów klasztornych.
Wprowadza przeor mnicha do celi, wiedzie w nyżę okna i przywiązuje do wysokiego stołu księgi.
„Tę ci, włóczęgo, penitencję zadaję, skuteczniejszą nad bicze. Do dzieła twego wiążę cię! Stoisz przed tą księgą jak przed wrotami czyśca, pod któremi przejdą postaci twego zaznania ziemskich pierzchliwości, aby się tu czyściły sumieniem świadomem. Zasię powłoki cielesnej, szat i farb, tyle im tylko uży-