Strona:Żywe kamienie.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy na progu stanął goliard w czarnym płaszczu i kapturze klerka, z ramionami skrzyżowanemi na piersiach, a z gęślą i smyczkiem w kułaku, — wydało się mnichowi, że zmora tej nocy dościgła go w celi.
I ze zgorszeniem nieomal postrzega, jak żwawo podjął się ze skrzyni przeor stary, witając goliarda z tą łaskawością dworną: — są li nowe pieśni i wiersze na świecie i że chętnie ich się tu posłucha, gdy piękne.


Ale on, spojrzawszy z pod oka na księgę i pióra przy niej, posępnie coś odpowiadał, że zamilknąć pono goliardowym gęślom, gdy pospolitą mową Muza i z ksiąg nawet klasztornych przemawiać poczyna.
„Nasza, mnichów, Muza — cicha, — uspokaja go przeor. I po staremu, łaciną tylko, jak goliardy, swoje powiadać potrafi. A i z tem nawet przed trony biskupie nie pójdzie, ani przed swarliwe stoły oświeconych. Tu zostanie, gdzie i kości nasze.“
I na to cierpko odpowie goliard, że gdy żywe słowo pieśni i wierszy martwe, bez tonu, w księgi się znów, jak u pogan, składa, — pora goliardom i żonglerom gęśli swe o kamień przydrożny roztrzaskać... A i próżne zresztą te zabiegi mnisze: wina igry nie przechowa beczka księgi. Muza w niej sama jak w trumnie leży. Mistrze po szkołach i żaki o pil-