woła i trzęsie w alteracyi tą czupryną. — Wagant wagantowi i za kufel piwa odstąpi pieśń, wiersz lub gadkę przez się zdziałaną... Ale tamtemu nawet za najlepsze wino w karczmie nie oddałbym żadnej pieśni mojej! I w kości nie przegrałbym do niego wiersza mego. Nie przegrałbym!“ — zgrzyta w pasyi.
„Nie z wędrownych on,“ — powiada przeor na uspokojenie.
„I to jest nieprawda! — sprzecza się goliard już całkiem gburnie. — Ultramontanus inaczej powiadał. Z grodu do grodu wędruje on tam. Tylko przed studniami nie staje, ani do piekarni nie zachodzi, lecz wprost do pałaców pańskich, gdzie go słuchają z wielką atencją, a goszczą i nocują nawet u siebie. I u nas może taki stałby się i dojrzał, gdyby panowie innego byli ducha. U nas, przedsię, wolą panowie zasadzać się na kupców juki i wory, a ducha samego odtrącili od się precz, — na rynki grodzkie!“
I tak się w nim wszystko burzy, że te gniewy w wielki niespodzianie żal ściągnęły mu twarz bladą.
„... A ostatniego może poetę przy gęśli oddali owo skoczce na przekarmienie.“
Oburącz zasłonił się przeor od tych słów: „Skoroś tu do mnie nie przyszedł ze spowiedzią, wiedzieć nie raczę o tej plugawości grzechów twoich.“
W nazbyt bo wielkiej pogardliwości miał przeor wszystkie grzechy z ciała.
A jednak z srogiem po chwili nachmurzeniem popatrzał z pod oka na goliarda. „Tyś jeszcze z pod
Strona:Żywe kamienie.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.